hehe, na doktoranckie zdajesz na konkretny zakład/klinike, z papierami składasz projekt zaakceptowany przez przyszłego opiekuna/potem promotora (najczęściej z nim zrobiony), więc to oczywiste. Ale przyjęcia na doktoranckie nie dokonuje pracownik naukowy, tylko komisje rekrutacyjne, czyli administracja. Konkretny zakład i pracownik naukowy daje możliwość robienia u nich doktoratu i na tym się kończy ich udział w całym zamieszaniuhypnos pisze:przy doktoracie, który po studiach też nawiasem zamierzam robić, bez poparcia wśród samodzielnych pracowników naukowych (czyt.nie przychodzisz pogadać do Katedry albo nie masz kogoś w rodzinie na uczelni) o doktoracie nawet z najlepszą średnią ii osiągnięciami można pomarzyć
Ale piszesz to w jakimś dziwnym charakterze jakby to było coś na pograniczu prawa co najmniej tak jest, wydaje się całkiem logiczne.hypnos pisze:uczelnie to bardzo szczelne środowiska, przyjmują prawie wyłącznie swoich absolwentów, dlatego takim jest łatwiej
Mój przykład: od 2 lat pracujemy razem z panią docent, była moim promotorem tegorocznej pracy magisterskiej, więc mnie zna, wie czy się nadaję i nie kupuje kota w worku w ten sposób. Zaproponowała mi swoją opiekę na studiach dr, mnie to pasowało i gra gitara.
Gdyby przyszedł do niej ktoś po uczelni X, skąd miałaby wiedzieć czy chce być jego opiekunem i co potrafi? chyba że jest to jednak poparte osiągnięciami, to wtedy ta osoba na każdej uczelni znajdzie bez problemu miejsce na doktoracie wiadomo że na swojej uczelni najłatwiej, bo znasz tych ludzi, a skąd absolwent UM Lublin może wiedziec do kogo uderzyć na ŚUMie czy Uniwerku w Zielonej Górze ]
Dlatego nadal nie obczajam o co chodzi z przychylnością komisji rekrutacyjnej - mają dodawać punkty rekr. czy łot?