Jednak dawniej można było utrzymać ponad 6000 miejsc, a dzisiaj połowę z tego? Czy nie jest to zaplanowane działanie?Najbardziej niepokoi jednak tendencja, jaka charakteryzuje zarówno nasz system opieki zdrowotnej, jak i system kształcenia. Według dostępnych statystyk, na wydziały lekarskie w 1987 roku przyjęto ponad 6300 kandydatów. W latach 1987-1989 limit przyjęć obniżono o blisko 40 proc. Następne lata przyniosły dalszą redukcję tej liczby. Różnica pomiędzy rokiem 1989 a 1990 wynosiła 12,5 proc. (3800/3335). Rok później limity ograniczono o dalsze 20 proc. (3335/2677), by w następnych latach (do 1994 roku) obniżyć je o dalsze 22,5 proc. (2677/2070). W 2002 roku w Polsce kształciło się już nie więcej niż 1950 przyszłych lekarzy. W tym zestawieniu pozytywnie wyglądają jedynie ostatnie lata. Nabór na wydziały lekarskie (stacjonarne i niestacjonarne) w 2009 roku wzrósł do 3424 osób, ale i tak w porównaniu do liczby 6300 studentów w 1987 roku uzmysławia to ponurą sytuację, w jakiej się znajdujemy.
A studia zaoczne i wieczorowe? Za komuny było więcej miejsc niż w czasach rzekomej demokracji i kapitalizmu.Kaamil pisze:Limity na studia musza być, bo płąci państwo i za studia i za specjalizację, no i potem daje też większości pracę. Nie uważam żeby limity powinny być zwiększane, bo mimo niby dużego niedoboru lekarzy, w dużych miastach kompletnie tego nie widać.
Ps. Studia to jedno a praca lekarza to drugie. Według mnie każdy, absolutnie każdy powinien mieć możliwość kształcenia na wybranym kierunku. Jeżeli byśmy przyjęli takie kryteria to 40-60% uczniów nie powinno być przyjętych nawet do gimnazjum.