Niemiła przygoda z hodowlą Z Herbu Sapały.

korneliak08
Posty: 1
Rejestracja: 13 paź 2009, o 21:29

Niemiła przygoda z hodowlą Z Herbu Sapały.

Post autor: korneliak08 »

Chciałbym tu opisać moją niezbyt miłą przygodę i ostrzec wszystkich przszyłych właścicieli psów, którzy chcieliby kupić psa z metryką. Postaram się opisać całą sytuację jak najbardziej rzetelnie I bezstronnie, tak by czytelnik mógł wyciągnąć własne wnioski, czy rację mam ja, hodowca, czy leży ona gdzieś pośrodku.
Ponieważ jednak obiecałem sobie, że nie odpuszczę, chciałbym żeby potencjalni nabywcy psów z tej hodowli byli ostrożni przy zakupie psa.

Wstęp

Wraz z Żoną posiadaliśmy już “labradora” – samicę bez metryki, ale zawsze marzyliśmy o dwóch psach. Poszukiwaliśmy szczeniaka w różnych ogłoszeniach, byliśmy nawet w pseudohodowli w Halinowie. Gdy zobaczyliśmy w jakich warunkach przetrzmywane i rozmnażane są psy, pomimo chęci „uratowania” jednego ze szczeniaczków postanowiliśmy, że nie będziemy nakręcać tego procederu naszymi pieniędzmi, chcemy psa wychowywanego w dobrych warunkach i zdrowego. Tak zaczęliśmy poszukiwania labradora z metryką.

W grudniu znaleźliśmy czekoladowe szczeniaki pod Toruniem w hodowli Z Herbu Sapały. Tego samego dnia pojechaliśmy i wybraliśmy suczkę z trzech pozostałych z miotu ur. 26.09.2008r (podobno miot liczył 12 czekoladowych szczeniaków). Zostaliśmy zapewnieni o tym, że rodzice szczeniaka są wolni od dysplazji, na naszą prośbę pokazania rodziców, został przyprowadzony pies-„ojciec”, dostaliśmy metrykę, oraz kostkę mięsną do karmienia na początek.

Po pierwszej wizycie u weterynarza okazało się, że Kornelia (imię zostawiliśmy takie jak w metryce – podobało nam się) ma matową sierść (nam się taki czekoladowo – szarawy kolor podobał) i najprawdopodniej pasożyty skóry i sierści, oraz brudne uszy. Mam wrażenie, że takie przypadłości nie są czymś specjalnym i to sprawa tylko i wyłącznie „wyprowadzena” psa na prostą. Po standardowym leczeniu wydawało nam się, że wszelkie problemy zostały rozwiązane.

Część właściwa

Przez kolejne 5 miesięcy obserwowaliśmy, że Kornelia po dłuższym spacerze utyka i piszczy. Objawy z każdym miesiącem pogarszały się, pies polegiwał podczas spaceru, po spacerze leżała bez ruchu piszcząc i utykała.
Nasz weterynarz poradził nam aby pojechać na prześwietlenie stawów biodrowych na SGGW w Warszawie.
W najbliższym możliwym terminie (16.06.2009 – Kornelia miała 8 miesięcy) zrobiliśmy prześwietlenie i jeszcze tego samego dnia otrzymaliśmy zdjęcia podpisane wraz z opisem lekarza weterynarii : Ciężka dysplazja stawów biodrowych – obustronna z nadwichnięciem po prawej stronie.

Tego samego dnia skonsultowaliśmy się z naszym weterynarzem, który skierował nas do chirurga, którego daży największym zaufaniem.
Chirurg obejrzał zdjęcia, oraz sposób chodzenia Kornelii i zdecydował, że należy przeprowadzić resekcję główki kości udowej prawej tylnej łapy, jako najlepszą formę leczenia, podobnego zdania był również nasz weterynarz oraz dwóch innych niezależnych zapytanych o zdanie w tej sprawie. Z lewą tylną łapą trzeba będzie poczekać. Nie zastanawiając się wiele umówiliśmy się na zabieg w najbliżyszm możliwym terminie.

Zarówno weterynarz jak i osoby na SGGW, a także wszyscy pracownicy w przychodni chirurga stwierdzili, że jest to wada wrodzona. Nie tracąc czasu skontaktowałem się z właścicielką hodowli Z Herbu Sapały, przekazalem wszelkie informacje i zapytałem, czy uważa, że nie ma innej możliwości leczenia. Obiecała mi, że jeżeli prześlę zdjęcia skontaktuje się ze swoim weterynarzem i przekaże mi jego zdanie. Dodała również, że parę znajomych psów także miało mieć operacje, że co weterynarz to zdanie, a wspomniane psy miały dysplazję, która była leczona doraźnie albo wogóle i nic psom nie było. Oczywiście zapewniała, że WSZYSTKIE psy z jej hodowli są wolne od dysplazji.

Zrobiłem zdjęcia aparatem cyfrowym zdjęciom rentgenowskim na szybie i przesłałem je w ciągu godziny od rozmowy. Uczciwie dodaję, że wysyłałem wszystko w piątek, a we wtorek miała być operacja.

Operacja 14.07.2009

Mimo ustaleń, do dnia operacji nie otrzymałem ŻADNYCH informacji od hodowczyni. Zostawiliśmy psa w przychodni i skontaktowałem się z hodowczynią informując, że pies właśnie ma operację. Powiedziałem również, że oczekuję od niej decyzji, czy będzie partycypować w kosztach operacji, czy nie. Zostałem poproszony o kontakt za parę dni jak pies się czuje. Po 3 godzinach wróciliśmy do przychodni i kolejne 20 minut spędziliśmy w poczekalni słysząc głośne piszczenie. Kornelia wyszła otumaniona znieczuleniem, z wielką szramą i szwami na wygolonym udzie, wygolonym miejscem na tułowiu z plastrem ze znieczuleniem i wygoloną łapą.
Oczywiśćie pies musi tak wyglądać po znieczuleniu, ale zrobiło to na nas wstrząsające wrażenie.

Po powrocie do domu ułożyliśmy Kornelię na posłaniu. Pomimo silnego znieczulenia popiskiwała. Każdy większy ruch okupiony był jeszcze głośniejszym piskiem. Spędziłem pół dnia i pół nocy leżąc z psem na podłodze. Drugie pół nocy z psem spędziła moja Żona w 4 miesiącu ciąży. Oprócz fatalnego stanu zwierzęcia męczyły nas wyrzuty sumienia, że to my jesteśmy odpowiedzialni za decyzję de facto okaleczenia psa. Oczywiście w celu poprawy stanu zdrowia, ale nikt nie mógł przewidzieć czy było to dobre posunięcie.
Następnego dnia zaczął działać najsilniejszy lek przeciwbólowy, było lepiej. Trzy dni KOSZMARU, podczas którego moja żona straciła dużo nerwów, a ja nabawiłem się owrzodzenia żołądka.

Zakończenie

Po tygodniu z Kornelią było DUŻO lepiej, przekazałem hodowczyni informację i poprosiłem o ustosunkowanie się do mojego poprzedniego pytania o to czy poczuwa się w jakikolwiek sposób i czy będzie uczestniczyć w kosztach. Zapewniła mnie, że odezwie się pod koniec tygodnia.

Wyjechaliśmy na wakacje, w ramach rehabilitacji przyzwyczaiłem Kornelię do wody i pływania, ponieważ była jedynym znanym mi labradorem nielubiącym wody ☺
Hodowczyni nie odezwała się, a ja nie chciałem się dodatkowo denerwować – w dalszym ciągu przyjmowałem leki na żołądek.

Po przyjeździe wielokrotnie próbowałem się skontaktować z hodowczynią. W końcu dodzwoniłem się z telefonu Żony. Zostałem poinformowany, że na czas karmienia hodowczyni zostawia telefon w domu, w dzień ma mnóstwo telefonów i najlepiej pisać smsy i maile. Hodowczyni zarzuciła mi, że zdjęcia rentgenowskie są niepodpisane (zdjęcia podpisane są moim nazwiskiem), w związku z czym mogły to być zdjęcia innego psa, a dysplazja może być wynikiem naszego złego traktowania psa. Poza tym zostałem poproszony o dostarczenie dokumentów potwierdzających operację i jej cenę. Powiedziałem, że nic już nie przywróci nam straconych nerwów, a psu całkowicie zdrowia, ale chciałbym żeby pokazała, że jest odpowiedzialnym hodowcą i ponosi konsekwencje. Ustaliliśmy, że dokumenty prześlę następnego dnia, a zdjęć już nie muszę przesyłać ponownie, bo hodowczyni mi ufa.

Następnego dnia (03.09.2009) pojechałem do przychodni w której robiony był zabieg, otrzymałem wydruki kosztów leków i operacji, na każdym poprosiłem o stempel.
Poprosiłem także o oświadczenie, że dysplazja Kornelii jest wrodzona. Miła Pani uśmiechnęła się i powiedziała, że to jest raczej oczywiste, a oczekiwanie takich dokumentów jest najwyraźniej grą na zwłokę. Tego samego dnia przesłałem skany dokumentów z dwóch różnych maili, aby nie można było zarzucić mi, że nie doszły. Napisałem także SMSa, że dokumenty zostały wysłane. Hodowczyni miała się skontaktować w ciągu paru dni, po kontakcie ze swoim weterynarzem.

Minął tydzień bez żadnej odpowiedzi. Zacząłem dzwonić codziennie, wysyłałem SMSy, maile, wszystko w próżnię. Parokrotnie telefon był zajęty, otrzymywałem wiadomość od operatora, że mogę już zadzwonić, dzwoniłem natychmiastowo i nic.
W połowie września zadzwoniłem do hodowczyni z pracy, z telefonu którego nie znała. Odebrała prawie natychmiastowo. Zacząłem rozmowę w tym samym tonie, w którym kontaktowałem się przez ostatnie trzy miesiące (czyli najmilej jak potrafię). Jednak gdy usłyszałem, że nie umawialiśmy się na konkretny termin odpowiedzi, że hodowczyni ma swoje prywatne sprawy i nie musi mi się z nich tłumaczyć, że jej weterynarz nie odpowiada, a przecież nie będzie się ze mną kontaktować nie mając żadnych informacji, nie wytrzymałem i powiedziałem że albo hodowczyni zwróci mi pieniądze i pokaże dobrą wolę, poniesie jakiekolwiek konsekwencje, albo opiszę całą sprawę w każdym możliwym miejscu. Hodowczyni roześmiała się i stwierdziła, że nie pozwoli się szantażować. Przeprosiłem, za to że pozwoliłem się ponieść nerwom, ale jestem zdenerwowany, przez trzy miesiące wodzony przez nią za nos, mam już tego dosyć i zamierzam walczyć każdym dostępnym dla mnie sposobem. Rozmowa trwała 30 minut. Dowiedziałem się, m.in. że jednak w jej hodowli były już psy z dysplazją – co oznacza, że hodowczyni wcześniej kłamała. Jednakże w tej chwili rezygnuje już z rozmnażania labradorów i więcej już nie będą u niej dostępne. Ustaliliśmy, że nie wymagam odpowiedzi pozytywnej, ale jakiejkolwiek odpowiedzi do końca września.

Podsumowanie

W momencie, gdy pisałem ten tekst był 4 października. Od hodowczyni oczekiwałem praktycznie tylko okazania dobrej woli – cała sprawa rozgrywała się o 450 zł, czyli połowę kosztów samej operacji (zdjęcia i wizyt u weterynarza i chirurga nie wliczałem, traktując je jako profilaktykę, która jest moim obowiązkiem jako posiadacza psa).
Do dnia dzisiejszego nie otrzymałem nawet maila, czy SMSa o treści „Nie”. To chyba najlepiej pokazuje podejście właścicielki hodowli Z Herbu Sapały do nabywców psów.

Napisałem ten tekst, ponieważ to przez co przeszliśmy sprawiło, że jestem zdeterminowany i postanowiłem nie odpuszczać, oraz aby przestrzec wszystkich przed zbyt pochopną decyzją o wyborze hodowli i pieska, a także żeby chociaż parę osób ustrzec przed KOSZMAREM, który przechodziliśmy z Kornelią. Najlepiej jeszcze „na zaś” ustalić z hodowcą od którego się będzie kupować szczeniaka, jak rozwiązana zostanie sprawa w przypadku dysplazji.

Najważniejsze jest jednak dla mnie i dla mojej Żony to, że Kornelia jest bardzo wesołym pieskiem (czasem nawet bezczelnym ☺), rehabilituje się bardzo dobrze i mamy naoczne potwierdzenie, że operacja była wskazanym i dobrym wyjściem.

Jeżeli ktoś uważa, że można zrobić coś jeszcze w tej sprawie i byłby w stanie mi pomóc – chociażby dać radę, byłbym bardzo zobowiązany za kontakt. Może znajdą się również właściciele psów nabytych z ww. hodowli, którzy mają/mieli podobny problem. Oczywiście mogę przedstawić na żądanie całą dokumentację, metrykę, zdjęcia rentgenowskie, opis zdjęć z SGGW, oraz wydruki i oświadczenie z przychodni w której Kornelia miała zabieg.

Tu chcielibyśmy takze podziękować naszej weterynarz i chirurgowi za wzorową opiekę nad Kornelią.
Awatar użytkownika
marti91
Posty: 210
Rejestracja: 10 kwie 2009, o 10:56

Re: Niemiła przygoda z hodowlą Z Herbu Sapały.

Post autor: marti91 »

Myślę, że informacji mógłbyś zasięgnąć na labowym forum.

Przeważnie tak jest, że u nas wszystkie zdrowe", a jak jest naprawdę, to się później okazuje. Twoja opowieść pokazuje jak dokładnie trzeba sprawdzić hodowlę, z której bierze się psiaka. Nie mniej jednak biorąc z prawdziwej hodowli mamy o wiele większą szansę, że psiak będzie taki jakiego sobie wymarzyliśmy i przede wszystkim zdrowy.

W każdym bądź razie gratuluję wytrwałości i podjęcia trudnej aczkolwiek słusznej decyzji. Niech Kornelka zdrowo się chowa
ODPOWIEDZ
  • Podobne tematy
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Ostatni post

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość