na większości Polskich uczelni medycznych pod uwagę w rekrutacji brana jest matura. Gdzie żadnego pytania o penicylinę nie będzie, ale już o cykl rozwojowy workowców tak. Więc trudno się dziwić, że maturzyści będą się uczyć tego, co jest im potrzebne do uzyskania jak najwyższego wyniku na maturze, a działania niepożądane kwasu acetylosalicylowego będą znać tylko jacyś hobbyści. Ale czy to źle? Przecież podczas tych niesamowicie długich studiów medycznych mamy aż 6lat, żeby nabyć te potrzebną i niezbędną wiedzę. Natomiast w klasie maturalnej wolałam poświęcić wolny czas na rozwiązanie arkusza, a wakacje przed 1 rokiem na odpoczynek, niż na czytanie Bochenka jak niektórzy zapaleńcy. I wcale nie czuję się przez to gorszym studentem i mam nadzieję, że gorszym lekarzem również nie będę.
Ja bylam w biol-chemie, ale nie zdawalam biologii na maturze (co bylo jedynym powodem, dla ktorego nie zdawalam na medycyne). Pare miesiecy temu przegladalam w internecie arkusze z ostatnich lat i cos sie we mnie zagotowalo ze zlosci. Biedni maturzysci... Mimo to uwazam, ze ta przykladowa aspiryna nie ma wiekszego zwiazku z biologia na maturze. To jest wiedza ogolna, tzn. ciekawostki, ktore ktos, kto interesuje sie medycyna powinien znac, co nie oznacza znac na pamiec Bochenka albo Gray'a w 1 liceum, bo to przesada w druga strone. Mam kolege, ktory jako dziecko wiedzial doslownie wszystko o dinozaurach, i to wlasnie przesada w druga strone, ale akurat skonczyl z taka wiedza jako wykladowca na Oxfordzie i jest super szczesliwy
Ja pewnie tez mam troche skrzywiony punkt widzenia, bo wychowalam sie doslownie "w szpitalu", u mnie w domu nie bylo innych tematow, zamiast bawic sie lalkami buszowalam w schowku z narzedziami chirurgicznymi i czytalam ulotki informacyjne lekow... Czy ta dodatkowa wiedza mi pomaga? Na studiach ogromnie. Czytajac ksiazki do egzaminu moge pomijac wiele opisow i wykladowcy bardzo cenia sobie tez ciekawostki na egzaminie, podwyzszaja ocene. Na egzaminie wstepnym duzo mniej, tzn. mozna nie odpowiedziec na te kilka pytan z wiedzy ogolnej medycznej a i tak sie dostac, takze niby jest to wiedza wymagana, ale nie majac jej i tak mozna sie dostac.
Jeszcze jedno - znam naprawde wielu fantastycznych lekarzy, ktorzy nie pochodza z rodzin lekarskich, jak i lekarzy synow i corki wielkich profesorow uniwersyteckich, ale ktorzy nie powinni miec prawa wykonywania zawodu. Znam tez mnostwo przypadkow, w ktorych uczen przerosl mistrza, tzn. lekarzy znacznie lepszych od swoich rodzicow i dziadkow. Pochodzenie nie jest rownoznaczne z byciem lub nie dobrym lekarzem, chodzi tylko o swiadomosc pracy lekarza i mniejsze ryzyko rozczarowan podczas studiow.
Szanuję ludzi, którzy zdają maturę z wiedzą, kim chcą być w przyszłości. Wydaje mi się jednak, że jest to mniejszość. A wiek 20-25lat to idealny wiek, żeby "odnaleźć siebie". Ludzie rzucają studia, zmieniają, zaczynają kolejne nie tylko na medycynie, ale na wszystkich studiach świata.
Ja pochodze z pokolenia, ktore wybitnie nie wiedzialo, co chcialo robic w przyszlosci, bo bylismy krolikami doswiadczalnymi wielkiej reformy edukacji, na dodatek na kazdym kroku namawiano nas na rozne modne kierunki dla niezdecydowanych (symbolem takich bezsensownych kierunkow byla europeistyka). Wsrod moich znajomych pojedyncze osoby zajmuja sie w zyciu tym, co chcialy. Ja tez studiowalam inny kierunek, zgodny z moimi zainteresowaniami i z tym, co wydawalo mi sie, ze chcialam robic, ale gdy poznalam dobrze srodowisko od srodka (telewizja) rozczarowalam sie i stwierdzilam, ze to nie dla mnie.
Każdy człowiek ma prawo robić w życiu to, co go uszczęśliwia, nieważne czy ma 20/30/50lat. I jeżeli ktoś w wieku 30lat chce wywrócić swoje życie do góry nogami to na prawdę szanuję i podziwiam za odwagę. Ale to nie znaczy z automatu, że ta osoba jest sama w sobie lepsza. Tak, ma większe doświadczenie w studiowaniu, tak - pielęgniarka na medycynie ma większą wiedzę od kogoś, kto zdawał pół roku temu maturę. Ale po co się porównywać do innych? After all wszyscy będziemy mieli te same uprawnienia.
Ja nie chcialam porownywac, chodzilo mi o kwestie dojrzalosci intelektualnej i mentalnej, inne podejscie do studiow i do pacjenta. To prawda, ze uprawnienia beda takie same dla kogos, kto skonczyl medycyne w wieku 24 lat i 55. Mi chodzilo o to, ze gdy patrze na dzisiejszych 18-25 latkow (zwlaszcza 18-20) i porownuje ich do mojego pokolenia w ich wieku widze przepasc. My tez bylismy niezdecydowani, zastraszeni, niedojrzali itd., kazdy wiek ma swoje prawa, ale w odroznieniu do nich mielismy zainteresowania, pasje, szersze horyzonty, bylismy towarzyscy, mniej egoistyczni. Nie znam dobrze dzisiejszych 20-latkow w Polsce, bazuje na wloskich 20-latkach, ale nie sadze, zeby roznica byla znaczna. Piszac, ze wiekszosc z tych 30+ na medycynie beda swietnymi lekarzami chodzilo mi o to, ze nie sa kujonami tylko pasjonatami (a kujony po medycynie koncza marnie, przynajmniej u mnie), nie ucza sie wszystkiego na pamiec tylko mysla i lacza fakty a dojrzalosc i doswiadczenie pomaga im w kontaktach z wykladowcami i pacjentami.
Bardzo się cieszę, że Ci się w życiu powiodło.
Ja tego tak nie widze i wcale nie uwazam, zeby mi sie jakos szczegolnie powiodlo. Wrecz przed medycyna bylam przekonana, ze jednak mi sie nie powiodlo, bo nie robilam w zyciu tego, czego chcialam, lata lecialy i wydawalo mi sie, ze sie zycie przeciekalo mi miedzy palcami. Cale szczescie nie naleze do osob, ktore uwazaja, ze powodzenie w zyciu jest rownoznaczne z zamazpojsciem i macierzynstwem, dla mnie jest rownoznaczne z samorozwojem i dazeniem do realizacji marzen i planow, takze z tego punktu widzenia zdanie na medycyne po 30-tce uwazam za sukces i to pomimo komentarzy wszystkich tych, ktorzy uwazaja to za fanaberie.
Co do mieszkan to tutaj metraze sa duzo wieksze niz w Polsce, balkony i tarasy tez z uwagi na klimat, wiec nie mozna mierzyc powodzenia ta miara, bo jest nieadekwatna do polskich standardow. Poza tym moj partner pracuje od prawie 20 lat, studia ma dawno za soba, wiec styl zycia tez jest juz inny.
Jeżeli ktoś decyduje się na dzieci na studiach medycznych to jestem pewna, że zdaje sobie z tego sprawę, że jest to kolejny ogrom obowiązków. Ale raczej nikt nikogo do posiadania dzieci nie zmusza. I raczej nie powinno się robić z siebie męczennika, bo ja mam dzieciaka, z którym się muszę zająć w piątkowy wieczór, a nie wyjść z kolegami do baru na piwo.
Ja mam wielu znajomych z dziecmi na medycynie, w tym moja kuzynka, ktora urodzila na 5 roku. Nie wiem w ilu przypadkach byly to swiadome decyzje a w ilu nie, nie pytalam
przewaznie robily sobie rok przerwy, zadna nie narzekala. Najstarsi studenci, czesto z dziecmi w wieku szkolnym zaawansowanym tez nie narzekaja, wrecz sie ciesza, ze moga sie czuc mlodziej
Idąc na studia w tym wieku zapewne spodziewałaś się, że trafisz w większości do towarzystwa znacznie młodszego. To tak, jakbym nagle trafiła do 8klasy podstawówki i miała pretensje, że muszę spędzać czas z dzieciakami
Nie uwierzysz, ale sie nie spodziewalam
Tzn. od kilku lat grupa starszakow (czyli powiedzmy 25/30+) to czasem nawet 30% wszystkich studentow na roku. Trafil mi sie pierwszy rocznik od lat, na ktorym prawie wszyscy maja 20-24 lata. Bylam naprawde zdziwiona. Chce jednak zaznaczyc, ze sa 20-latkowie, z ktorymi w ogole nie czuje roznicy wieku i ich tez nie obchodzi moj wiek. Niestety nie sa wiekszoscia na roku, wrecz sa mniejszoscia, ale to wystarczy, zeby nie czuc sie wyobcowanym. Jeszcze jedno, ja nigdy nie powiedzialabym tym 'niedojrzalym, egoistycznym dzieciakom bez zainteresowan', ze sa 'niedojrzalymi, egoistycznymi dzieciakami bez zainteresowan'
- moge to napisac gdzies w internecie albo powiedziec w rozmowie wsrod znajomych jako obserwacje, ale nie widze zadnego sensu, zeby otwarcie narzekac na studentow z roku w ich towarzystwie (a niektorzy tak robia i pozniej sie dziwia, ze cierpia na ostracyzm towarzyski). Jest nas duzo, nie ze wszystkimi trzeba sie zaprzyjaznic. Studiujemy dla siebie, nie dla kogos.
Konczac, jesli macie czas, checi, srodki finansowe (nie ukrywam, ze studiowanie medycyny kosztuje) nie zastanawiajcie sie i probujcie. Nawet jesli sie nie dostaniecie to nic nie szkodzi, sprobujecie ponownie albo zrezygnujecie, ale z mysla "sprobowalem/am i jestem z siebie dumny/a". Te 6 lat to niby szmat czasu, ale tak naprawde mija w mgnieniu oka.