Rozterki na 1 roku
: 16 lis 2017, o 17:43
Witam
Wiem, że nikt nie powie mi na 100% co powinnam zrobić w mojej sytuacji, ale jestem już w takiej rozsypce, że pomyślałam, że może tu ktoś mnie zrozumie, doradzi. Może ktoś był w podobnej sytuacji.
Na medycynę dostałam się za 2 razem. Wydawało mi się, że to moje wielkie marzenie. Mówię wydawało mi się, bo teraz sama nie jestem już pewna. W zasadzie idąc na te studia za bardzo nie myślalam, jak to będzie, wiedziałam po prostu, że tak ma być (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało). Slyszałam oczywiście, że jest ciężko, ale dopóki na własnej skórze się nie przekonalam, myślałam, że jakos to będzie, że ludzie trochę przesadzają
Do tematu podeszłam bardzo ambitnie. Od razu narzuciłam sobie drakońskie tempo, nic innego poza książkami, a i tak nie czułam, że jestem jakoś bardzo do przodu. Szybko dopadł mnie ogromny stres, który początkowo nie pozwolił jeść, potem spać, (budziłam się nad ranem z poczuciem, że nie zdążę się już niczego nauczyć), aż w końcu nie pozwalał już ani na moment skoncentrować się, myśleć, a co za tym idzie - uczyć się. Po drodze wizyta u psychiatry, benzodiazepina, ale szybko przestała hamowac lęk. Cały czas doskwierało mi potworne poczucie, że nie chce mi się tego uczyć, musiałam się strasznie zmuszać do anatomii, nie mówiąc już o biofizyce, histologii nawet nie dałam rady tknąć miałam wrażenie, że uczę się strasznie wolno, ale nie wiem czy to przez wieczną panikę, czy po prostu nie jestem zbyt zdolna. Pierwsze kolokwium z anatomii zdałam rewelacyjnie, po 5 minutach radości z powrotem dopadł mnie strach, że trzeba się już uczyć na następne zajęcia. Przez miesiąc nie potrafiłam ani przez chwile mentalnie wypocząć, non stop się bałam, stresowałam, nawet nie wiem czym, bo nic strasznego póki co się nie działo. Niestety po tym pierwszym kolokwium po prostuprzestałam móc się uczyć. Wiem, że brzmi to komicznie, ale nie da się tego inaczej opisać. Przez parę dni z rzędu 8 godzin przesiedzianych w czytelni, 3-4 strony do przodu, nic mi już nie wchodziło, nie dawałam rady się koncentrować, opanować stresu, mimo usilnych starań. Gdzieś w środku już chyba się poddałam. Wiedziałam, że zaległości się mnożą. W domu nie miałam już siły podnieść się z łóżka, nic nie jadłam, leżałam tylko na łóżku, łapałam dosłownie pojedyncze lepsze momenty. Znów psychiatra, antydepresanty. W końcu doprowadziłam się do takiego stanu psychofizycznego, że potrzebna była kroplówka i inne szpitalne historie. Uczelnia zaproponowała mi wzięcie urlopu, więc do końca roku jestem na zwolnieniu. Tylko teraz.nie wiem jak się w tym wszystkim odnaleźć. Czekam aż zaczną działać leki, psychoterapia.ale co potem? Próbować od przyszłego roku znowu? Czy uznać, że po prostu psychicznie się nie nadaje i wystartować od nowego roku z planem B? Wiem, że będzie to dla mnie lepsze rozwiązanie na ten czas (najbliższe lata), ponieważ przez pierwszy miesiąc kompletnie nie mogłam się przystoswać do trybu życia, gdzie nauka jest na 1 miejscu i na swoje życie praktycznie nie ma czasu.i boję się, że te studia mogą się okazać dla mnie 6 latami piekła. Ale lekarzem chciałabym być. Plan B z kolei nie wyjmie mi kolejnych kilku lat z życia, ale nie da też takiej satysfakcji zawodowej w przyszłości. Tak mi się wydaje. I co tu ważniejsze? Z drugiej strony.mogłabym w ogóle na tych studiach nie dać rady. Co zrobić? Czy wybierając plan B można osiągnąć pełnię szczęścia? Do tego załamuje mnie myśl o najbliższych miesiącach przesiedzianych w domu, bez celu Pocieszam się, że zrobiłam na tę chwilę wszystko, co mogłam.
Czy miał ktoś kiedyś podobny dylemat? Może zna podobny przypadek? Będę wdzięczna za wszystkie szczere opinie,
pozdrawiam.
Wiem, że nikt nie powie mi na 100% co powinnam zrobić w mojej sytuacji, ale jestem już w takiej rozsypce, że pomyślałam, że może tu ktoś mnie zrozumie, doradzi. Może ktoś był w podobnej sytuacji.
Na medycynę dostałam się za 2 razem. Wydawało mi się, że to moje wielkie marzenie. Mówię wydawało mi się, bo teraz sama nie jestem już pewna. W zasadzie idąc na te studia za bardzo nie myślalam, jak to będzie, wiedziałam po prostu, że tak ma być (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało). Slyszałam oczywiście, że jest ciężko, ale dopóki na własnej skórze się nie przekonalam, myślałam, że jakos to będzie, że ludzie trochę przesadzają
Do tematu podeszłam bardzo ambitnie. Od razu narzuciłam sobie drakońskie tempo, nic innego poza książkami, a i tak nie czułam, że jestem jakoś bardzo do przodu. Szybko dopadł mnie ogromny stres, który początkowo nie pozwolił jeść, potem spać, (budziłam się nad ranem z poczuciem, że nie zdążę się już niczego nauczyć), aż w końcu nie pozwalał już ani na moment skoncentrować się, myśleć, a co za tym idzie - uczyć się. Po drodze wizyta u psychiatry, benzodiazepina, ale szybko przestała hamowac lęk. Cały czas doskwierało mi potworne poczucie, że nie chce mi się tego uczyć, musiałam się strasznie zmuszać do anatomii, nie mówiąc już o biofizyce, histologii nawet nie dałam rady tknąć miałam wrażenie, że uczę się strasznie wolno, ale nie wiem czy to przez wieczną panikę, czy po prostu nie jestem zbyt zdolna. Pierwsze kolokwium z anatomii zdałam rewelacyjnie, po 5 minutach radości z powrotem dopadł mnie strach, że trzeba się już uczyć na następne zajęcia. Przez miesiąc nie potrafiłam ani przez chwile mentalnie wypocząć, non stop się bałam, stresowałam, nawet nie wiem czym, bo nic strasznego póki co się nie działo. Niestety po tym pierwszym kolokwium po prostuprzestałam móc się uczyć. Wiem, że brzmi to komicznie, ale nie da się tego inaczej opisać. Przez parę dni z rzędu 8 godzin przesiedzianych w czytelni, 3-4 strony do przodu, nic mi już nie wchodziło, nie dawałam rady się koncentrować, opanować stresu, mimo usilnych starań. Gdzieś w środku już chyba się poddałam. Wiedziałam, że zaległości się mnożą. W domu nie miałam już siły podnieść się z łóżka, nic nie jadłam, leżałam tylko na łóżku, łapałam dosłownie pojedyncze lepsze momenty. Znów psychiatra, antydepresanty. W końcu doprowadziłam się do takiego stanu psychofizycznego, że potrzebna była kroplówka i inne szpitalne historie. Uczelnia zaproponowała mi wzięcie urlopu, więc do końca roku jestem na zwolnieniu. Tylko teraz.nie wiem jak się w tym wszystkim odnaleźć. Czekam aż zaczną działać leki, psychoterapia.ale co potem? Próbować od przyszłego roku znowu? Czy uznać, że po prostu psychicznie się nie nadaje i wystartować od nowego roku z planem B? Wiem, że będzie to dla mnie lepsze rozwiązanie na ten czas (najbliższe lata), ponieważ przez pierwszy miesiąc kompletnie nie mogłam się przystoswać do trybu życia, gdzie nauka jest na 1 miejscu i na swoje życie praktycznie nie ma czasu.i boję się, że te studia mogą się okazać dla mnie 6 latami piekła. Ale lekarzem chciałabym być. Plan B z kolei nie wyjmie mi kolejnych kilku lat z życia, ale nie da też takiej satysfakcji zawodowej w przyszłości. Tak mi się wydaje. I co tu ważniejsze? Z drugiej strony.mogłabym w ogóle na tych studiach nie dać rady. Co zrobić? Czy wybierając plan B można osiągnąć pełnię szczęścia? Do tego załamuje mnie myśl o najbliższych miesiącach przesiedzianych w domu, bez celu Pocieszam się, że zrobiłam na tę chwilę wszystko, co mogłam.
Czy miał ktoś kiedyś podobny dylemat? Może zna podobny przypadek? Będę wdzięczna za wszystkie szczere opinie,
pozdrawiam.